wszędzie gruzy

Trzy dni spędzone w Tblisi nic nie mówią o tym mieście, albo mówią aż zbyt wiele. Przez ten, krótki czas wszędzie byłam wożona luksusowym autem, jakich w tym mieście nie brakuje. Jednak klasa średnia mknie swoimi mercedesami, przez miasto "upadłe" - skopane przez lata rządów sowieckich, brudne, zaniedbane, obdrapane, wyprane z kolorów. Centrum, nie "city" w naszym rozumieniu, ale dzielnica rządowa jest oczywiście czysta, świecąca odmalowanymi fasadami, przepięknie udekorowana na zbliżające się święta, lecz wystarczy nieco zboczyć by zobaczyć tą twarz miasta, którą Saakaszwili skrzętnie chowa przed swoimi zachodnimi przyjaciółmi, a która jest dużo ciekawsza: w końcu nie po to tłukłam się 3 tys. kilometrów, żeby przechadzać się wzdłuż dwu-trzypiętrowej Unter den Linden!




Tym, co widać od razu, co zaskakuje tuż po wyjściu z lotniska, jest to jak się po tym mieście jeździ. Oczywiście po pierwszym pobycie w Hiszpanii i przedzieraniu się pożyczonym autem przez madryckie ulice, nie wyobrażałam sobie, że można być większym "południowcem" w tym temacie. Ale teraz ogłaszam: Polacy to Niemcy, ba! Hiszpanie to Niemcy (jeśli chodzi o to co i jak porusza się po drogach). W Tblisi każdy wehikuł, który byle się toczy, bez świateł, zderzaka, a nawet i drzwi, jeździ po publicznych drogach ku uciesze właściciela, i jako postarch wszystkich innych. Absolutnie najgorszymi żęchami są taksówki - praktyczne każda wygląda jak ściągnięta ze szrotu w Niemczech i po dodaniu zapachowej choineczki puszczona na drogi. W ogóle z taksówkami jest śmieszna sprawa - łapie się je na ulicy "po nowojorsku", są bardzo tanie, choć oczywiście ryzykuje się życiem, wsiadając do takiej maszyny. W środku kierowca ma zwykle pełny bufet, więc wszędzie jest pełno okruchów od chaczapuri, jakiś niedokończony kiszony pomidor i butelka borjomi + nadymione do oporu, bo w Gruzji można palić absolutnie wszędzie (i wszyscy skrzętnie z tego prawa korzystają, choćby dlatego, że paczka fajek kosztuje ok 3,5 zł). Ale wszak nie maszyna kierowcę czyni! Więc Gruzini to zdecydowanie NAJ-kierowcy, nie mnie oceniać czy jest to jednak geniusz czy brawura granicząca z głupotą, pozostanę więc przy określeniu NAJbardziej hardkorowi. Światła? Światła są dla idiotów, którzy nie potrafią jeździć (dlatego w samym centrum, bardzo zatłoczonym, są może ze trzy skrzyżowania z sygnlizacją). Oznaczenia poziome? Pasy? Podwójna ciągła? To dobre dla frajerów - tu nie ma żadnego znaczenia, czy jedziesz  dwupasmówką i wyprzedzasz sznur samochodów gnając na czołówkę, czy akurat zawracasz na zjeździe z estakady: klakson, wiązanka "mięcha" po gruzińsku/rosyjsku/armeńsku i gaz do dechy, chodzi o to by zastraszyć przeciwnika. By otrzymać jeszcze lepsze "parametry grywalności" w to wszystko wpuszcza się pieszych, którzy ze względu na remonty pozbawieni są chodników, a jako że nie ma sygnalizacji, to przejść dla nich też nie uświadczysz. Dno piekieł!


Do Tbilisi wracam po prawosławnym nowym roku na dłużej - minimum na tydzień. 




.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz