dziwne święta

Nie jestem jakąś specjalną tradycjonalistką, z kościołem katolickim też od jakiegoś czasu mi nie po drodze, ale takie dziecinne przywiązanie do świąt gdzieś w sobie mam. Co prawda w tym roku przygotowanie trzech głupich potraw na mini-imprezę świąteczną na Inżu prawie mnie wykończyło. Ale poszłam i pokajałam się przed Mamą, że jestem pełna uznania, że ona po przygotowaniu CAŁEJ wigilii dla wszystkich, ma siłę na cokolwiek więcej niż wczołganie się pod koc. Świąteczne polskie szaleństwo w dużym stopniu mnie ominęło, ale miałam to sobie "odbić" tutaj. I co? NIC.
Wczoraj  de facto były święta, czyli jak to mówi znajomy apostata "urodziny Jezuska". Wigilii nie ma wcale. W pierwszy dzień świąt religijni powinni iść do cerkwi, a potem teoretycznie wszyscy spotykają się z rodziną i przyjaciółmi. Praktycznie wygląda to tak, że mimo iż ZDECYDOWANIE więcej osób jest tu praktykujących (także mocno i z przekonaniem), to nie ma nic z tej coca-colowej ani nawet przaśniej barszczowo-polskiej magii świąt. To dzień jak każdy inny. Nie pracowały tylko urzędy państwowe, a banki były czynne przez 4 godziny. Poza tym wszystko działa: robotnicy brukują ulice, babcie sprzedają papierosy i słonecznik, za 0,10 lari możesz kupić kilo cytryn, a za 4 zjeść coś w knajpie na przystani. Wszyscy biegają, coś załatwiają, jedyne co różni ten dzień od 364 pozostałych dni w roku to khwezeli, czyli drożdżowe bułeczki z serem i gotowanym jajkiem (bardzo smaczne zresztą). Chyba po prostu jestem zawiedziona, bo się niewiadomo czego spodziewałam ;/ Kontestacja kontestcją, ale świątecznych pierogów i barszczu z uszkami mi brakowało :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz